29.11.2022
Jan Matejko – sylwetka ojca
Wedle przyjętych w XIX wieku patriarchalnych norm społecznych, dominującą pozycję w domu miał mężczyzna. Pracował, dbając o bezpieczeństwo finansowe rodziny, małżonce pozostawiając królestwo domowego ogniska, a wraz z nim opiekę nad dziećmi. U Matejków jednak życie rodzinne układało się nieco inaczej…
Jako że Matejko był artystą, względną stabilność finansową, jaką dałaby regularna pensja, zastępowały okresy wielkiego urodzaju zamówień i wytężonej pracy, po których przychodziła gotówkowa posucha. Mając czwórkę dzieci i żonę, która wcale nie paliła się do ich niańczenia by go trochę odciążyć, podział ról w domu Matejków wyglądał raczej niestandardowo. Chociaż Jan mocno angażował się w sprawy rodzinne, to od momentu rozwoju choroby psychicznej Teodory, został na wychowawczym placu boju zupełnie sam.
Matejko szczerze uwielbiał dzieci. Przepadał za małymi Serafińskimi, siostrzeńcami żony, a gdy na świat przyszły już własne pociechy, naturalnie kochał je najmocniej na świecie. Jednak gromadka biegających, krzyczących maluchów w ciasnym, trzypokojowym mieszkanku na Krupniczej stanowiła codzienne wyzwanie. Artysta wspierając ukochaną małżonkę, godził pracę twórczą z obowiązkami przy dzieciach: „(…) w nocy, gdy malutka Helenka budziła się i płakała, ojciec ją kołysał, nieraz sam przewijał i zanosił matce do karmienia” (cyt. za: Sołtysik M., Klan Matejków, wyd. Arkady, Warszawa 2019, s. 107). Najgorzej było zimą, bo niedogrzane, wilgotne pomieszczenia sprzyjały rozwojowi chorób. W styczniu 1870 roku wszystkie maluchy przeszły koklusz. Początkowo wywiązał się on jedynie u Tadzia, dlatego Teodora szybko zabrała młodszą Helenkę i Beatę do siostry, pozostawiając opiekę nad synkiem mężowi: „Jan, jako ‘człowiek rodziny’, załatwia konieczne sprawy domowe, uczestniczy w pielęgnowaniu Tadzia, koresponduje z zatrwożoną o dzieci do granic obłędu Teodorą, rozstrzyga, czy Beata ma być wciąż jeszcze karmiona piersią, czy ‘papcirką’, lęka się o córeczki, u których też wywiązał się koklusz, sam wciąż choruje, a przy tym… przy tym schodzi do swej ciasnej, wilgotnej, zawalonej mnóstwem gratów pracowni i maluje chwałę „Batorego”, maluje pogodny „Portret trojga dzieci artysty” (Szypowska M., Jan Matejko wszystkim znany, Zarząd Krajowy ZMW, Warszawa 1988, s. 188). Jednym słowem, łatwo nie było – przedstawiany we wspomnieniach wizerunek Matejki-ojca nieco odczarowuje mit natchnionego mistrza pędzla i uczłowiecza jego postać.
Malowanie było dla artysty ciężką fizycznie pracą, ale zarazem formą wytchnienia – ukojeniem stroskanego umysłu od codziennych problemów – niedostatku pieniędzy, rodzicielskich trosk czy małżeńskich kłótni. Miał tendencję, by zatracać się w twórczym szale. Nie pamiętał o jedzeniu, nie spał czasami całą noc – co tylko pogarszało jego i tak słabe zdrowie. Miewał omdlenia, raz nawet spadł z drabiny. Teodora póki jeszcze sama nie zaczęła chorować i popadać w obłęd, dbała o męża – wzywała go na posiłki i pilnowała by noc spędzał normalnie w łóżku. Czasem gdy pracował, a ona chciała mieć spokój, wyrzucała wrzeszcząca gromadkę do jego pracowni. Jan się temu nie sprzeciwiał. Zarówno córki, jak i synowie często towarzyszyli mu podczas malowania, bawili się obok na dywanie albo przypatrywali się, jak wyczarowywał na płótnach kolejne historyczne sceny. Dzięki temu między dziećmi a ojcem wytworzyła się silna, emocjonalna więź. Jej świadectwem są kolejne portrety dorastających pociech, w tym malowane na wsi w Krzesławicach wizerunki małego Idzia na koniu, szesnastoletniej Heleny z krogulcem oraz czternastoletniej Beaty z kanarkiem.